Komunikat

Informujemy, że w dniach 30.03 - 01.04 Muzeum będzie nieczynne.

Muzeum jest jednostką organizacyjną Samorządu Województwa Mazowieckiego

 

Pomnik Mikołaja Kopernika na Krakowskim Przedmieściu i tor Dynasy dzieliło ledwie kilkaset metrów. Jednak w 1928 roku pokonanie tej trasy zajęło najlepszym kolarzom ponad 58 godzin, a ich trasa wiodła przez Lwów, Rzeszów, Kraków, Poznań i miała długość blisko półtora tysiąca kilometrów. Dokładnie 87 lat temu zakończyła się pierwsza edycja Biegu Dookoła Polski, znanego dziś jako Tour de Pologne.

Organizację kolarskiego wyścigu wzorowanego na słynnym Tour de France planowano w Polsce przez wiele lat, jednak długo nie sposób było przezwyciężyć trudności organizacyjnych. Sport był w II Rzeczypospolitej traktowany niezwykle poważnie – nie tylko jako coubertinowski sposób na podtrzymanie sił witalnych narodu, lecz także jako narzędzie propagandy w młodym jeszcze państwie. Nic więc dziwnego, że kiedy w 1928 roku – staraniem redakcji „Przeglądu Sportowego” i Warszawskiego Towarzystwa Cyklistów –zorganizowano wielki Bieg Dookoła Polski, jego honorowym patronem został sam prezydent Ignacy Mościcki.

Na starcie stanęło 71 kolarzy, do mety dotarło 43 z nich. Trasa o długości 1491 km podzielona została na osiem etapów. Na sześciu z nich najszybszy był triumfator wyścigu Feliks Więcek z Bydgoskiego Klubu Kolarzy. Rywalom oddał tylko pierwszy i ostatni odcinek, a całą imprezę wygrał z przewagą 71 minut nad Wiktorem Oleskim z Legii Warszawa.

Przed wybuchem II wojny światowej rozegrano w sumie pięć edycji wyścigu – w 1928, 1929, 1933, 1937 i 1939 roku. Nazwa Tour de Pologne pojawiła się podczas IV edycji, kiedy na starcie po raz pierwszy stanęli zawodnicy zagraniczni, z Francji i Rumunii.

W relacji „Przeglądu Sportowego” (nr 40/1928) z ostatniego etapu Biegu Dookoła Polski 1928 uwagę zwraca ogromny szacunek, z jakim podchodzono do wysiłku zawodników, a także niezwykła satysfakcja ze sprawnej organizacji imprezy.

„Dnia 16 bm. o godz. 15.13 skończył się w Warszawie na Dynasach 1-szy Bieg Dookoła Polski, organizowany przez redakcję „Przeglądu Sportowego” i W. T. C.

Impreza ta, której świadkami były setki tysięcy, a może i miljony ludności różnych dzielnic Polski, impreza, która wzbudziła jak najżywsze zainteresowanie w każdym zakątku naszego kraju, a także i zagranicą – przeszła najśmielsze oczekiwania z nią powiązane.

Zarówno wyniki sportowe Biegu, które omówimy wszechstronnie w następnych numerach, jak całość prac organizacyjnych, a nade wszystko duch zawodników i nieporównany z niczem zapał ludności – wszystko to otworzyło przed sportem polskim horyzonty, o których do dnia 16-go września r. b. marzyli tylko szaleńcy sportowi.

Bieg Dookoła Polski, poza biorącym każdego widza ogromem wysiłku jego uczestników, poza nie mającą w Polsce żadnych porównań potęgą organizacyjną, spełnił ponadto wprost historyczną rolę w dziejach propagandy sportu w Polsce.

Półtora tysiąca kilometrów szos polskich, przez które przelecieli w ciągu 10-ciu dni bohaterscy kolarze – to jakby wielka wstęga, zespalająca najpotężniejsze ośrodki naszego życia kulturalnego, społecznego, gospodarczego i sportowego w jedną wielką solidarną i przez to potężną całość.

W kuźniach szerzenia idei sportu – w klubach, stowarzyszeniach sportowych, a przedewszystkiem w Związkach i P. U. W. F-ie Bieg musi zrodzić myśli jaknajbardziej optymistyczne.

Impreza ta przekonała bowiem wszystkich, że już dziś przedstawiamy organizacyjnie poważną wartość realną, że słowo sport dotarło już do każdego zakamarka Rzplitej, że Polak sport ten ocenia, czuje i entuzjazmuje się nim w sposób o wiele bardziej żywiołowy, niżby można przypuszczać.

*

Dynasy upodobniły się do rezerwuarów o wymiarach olbrzymich, do którego skierowała swe koryto wielotysięczna rzeka widzów, przelewająca się, hucząca i falująca na ulicach Warszawy, przez które wracali nasi bohaterowie.

Ogromna koncha stadjonu skuta czarną obręczą tłumu, podobna była do gigantycznej muszli usznej. Jej membrana – stół sędziowski, łowił najdrobniejszą wieść z końcowych momentów Biegu i potem za pomocą megafonu rzucał je w żądny najbłahszego nawet szczegółu tłum.

– Hallo, hallo! Na rogatce Wolskiej prowadzi grupa Sierpiński Nr. 25, Wisznicki Nr. 54, Kłosowicz Nr. 34, Stefański Nr. 55.

– A gdzie Więcek? – leci przez trybuny szept, w którym obok zniecierpliwienia wyczuwa się zawód, jakby utajoną groźbę.

Meldunek z rogu Chłodnej i Żelaznej donosi, że na czele grupy pędzi Wisznicki, a obok trzech jeźdźców pozostałych znalazł się również Nr 8, Gronczewski.

Wiadomość z Podwala nie wychodzi już poza granice stołu sędziowskiego. Okazuje się, że czas zużyty na połączenie telefoniczne wystarczył jeźdźcom, aby przelecieć przez Nowy Zjazd, Dobrą do Drewnianej i zjawić się przed celem bohaterskiej pielgrzymki – bramą toru na Dynasach.

Widownia drgnęła.

– Jadą, jadą – leci przez tłum falujący na wsze strony. Chwila ciszy, a potem gdzieś od Dobrej słychać pogwar tysiąca głosów, brawa, okrzyki, wrzaski... Zda się pod naporem tej fali głosów pęka brama i przez jej czarną czeluść na szarą wstęgę toru wpada Wisznicki.

Krzyk 15 tysięcy piersi, poklask 30 tysięcy dłoni, tusz orkiestry, wiwaty,,, Po jasnej elipsie toru, na którym przed chwilą defilowały jedwabne koszulki jeźdźców torowych, leci czarny, zziajany, oblepiony lepką miazią potu i pyłu, spalony przez słońce zwycięzca etapu.

Za nadludzki trud, za ręce odgniecione do krwi, za tysiączne rany i sińce, za piach trzeszczący w zębach, za oczy zasypane pyłem, tłum urządza zwycięzcy owację. I to jaką!

Za jadącym kolarzem, jak ogon komety pędzi ktoś oszalały z radości z ogromnym bukietem kwiecia, gdzieś na trybunie przez tysiące głosów przebija się radosny dyszkancik: „Zygmunt”, tu i tam chusteczki użyte jako sztandary zwycięstwa wędrują do oczu...

Dzielny warszawiak pracuje do ostatka całą parą. Może być dumny, że do rodzinnego miasta on właśnie, a nie kto inny, przybył pierwszy.

Jeszcze Wisznicki nie minął mety, a już na tor wpada drugi – Kłosowicz. Nowy tusz, nowy huragan oklasków. Potem wpadają kolejno jeden za drugim jak pociski wyrzucone z za toru Sierpiński, Stefański, Ignatowicz, spotkany z większym niż inni aplauzem. Gronczewski, Malczewski, Duszyński, Sobolewski. Jest ich już tylu, że widownia gubi się w numerach i nazwiskach. Aż nagle, gdzieś na lewem skrzydle trybun wykwita okrzyk – Więcek! To krótkie nazwisko działa, jak iskra rzucona do prochowni. Widownia wybucha, szaleje. W powietrzu lecą kapelusze, laski, kwiaty. Tysiące rąk machają, jak skrzydła wiatraków. A niebieska, wypłowiała od słońca koszulka objeżdża tor w największym triumfie, jaki przeżył do roku 1928 sportowiec polski.

Po chwili przez tor sunie nr 65 Krotkiewski, po nim, trzymając się za kolano. nr. 48 Michalak; dalej trzeci ze zwycięskiego zespołu Amatorskiego K. S. nr. 60 Krawczyk. Jadą coraz to inni. Wszyscy równie dzielni, równie zasłużeni, równie podziwiani. Specjalną sensację wzbudza nr. 4 Śliwiński, witany z entuzjazmem przez kolegów, oraz obandażowany do pasa dzielny Żak (nr. 66) z Krakowa.

Wreszcie dwaj ostatni: Kostrzębski nr. 31 i Jackowski nr. 51. Pierwszy Bieg Dookoła Polski jest skończony!”

W artykule zachowano pisownie oryginalną.