Komunikat

Informujemy, że w dniach 30.03 - 01.04 Muzeum będzie nieczynne.

Muzeum jest jednostką organizacyjną Samorządu Województwa Mazowieckiego

Garść popiołu. Tragedia Alfreda Freyera
Alfred Freyer był jednym z najwybitniejszych polskich lekkoatletów okresu międzywojennego. Należał do biegaczy niezwykle wszechstronnych. Zdobywał medale mistrzostw Polski na dystansach od 1500 m do maratonu. Znakomite wyniki i ujmujący sposób bycia sprawiły, że stał się jednym z najpopularniejszych polskich sportowców. Jego błyskotliwa kariera przerwana została w sposób tragiczny na ostatniej prostej przed upragnionym debiutem olimpijskim, 21 grudnia 1927 roku.

Przygoda Freyera (rocznik 1901) z bieganiem zaczęła się zupełnie przypadkowo. Mając już 23 lata założył się z kolegą, że przegoni bryczkę zaprzężoną w jednego konia na 15-kilometrowej trasie pomiędzy Tarnobrzegiem a Sandomierzem. Zakład wzbudził w okolicach duże zainteresowanie. Pomimo, że Freyer był mężczyzną wysportowanym, znanym jako wyśmienity futbolista, nie dawano mu większych szans. Tymczasem to właśnie on został zwycięzcą i to z dużą przewagą czasową. Kiedy niespełna rok później w Tarnobrzegu zorganizowano bieg przełajowy na dystansie 1500 m z okazji święta Konstytucji 3 Maja, Freyer był już stuprocentowym faworytem i nie zawiódł nadziei. Ukończył zawody w bardzo dobrym, jak na amatora, czasie 4 minut i 58 sekund. Po tym zwycięstwie kariera jego nabrała dynamiki.

Najpierw został członkiem klubu IFC Katowice, a następnie przeniósł się do stolicy i reprezentował barwy Polonii. W 1925 r. był już mistrzem Polski w biegach na 5 i 10 km, a rok później także w maratonie. Jego wszechstronność była zadziwiająca – na różnych dystansach zdobył w sumie dziesięć medali krajowego czempionatu i ustanowił 13 rekordów Polski. Z dużym powodzeniem pięciokrotnie reprezentował barwy narodowe.

Jego popularność wynikała nie tylko z przymiotów czysto sportowych. Słynął ze sportowej, koleżeńskiej, życzliwej postawy wobec rywali. Był pupilem kibiców i dziennikarzy. Bardzo chętnie spotykał się z młodzieżą, zachęcając ją do uprawiania sportu. Występował w radiu, stając się wymarzonym ambasadorem polskiej lekkoatletyki.

Brak konkurencji

Ostatniej porażki w swojej karierze doznał Freyer na VII MP, rozgrywanych w sierpniu 1926 r. na warszawskiej Agrykoli. Na dystansach 5 i 10 km musiał uznać wyższość Romana Sawaryna (Pogoń Lwów). Od tej chwili rywale nie byli już w stanie nawiązać z nim walki. Zdecydowana supremacja w kraju i związana z tym niebywała popularność nie wpłynęły pozytywnie na rozwój kariery Freyera. Redakcja „Przeglądu Sportowego” biła na alarm: Freyer jest bezkonkurencyjny w Polsce i jest przez opinię sportową zepsuty. Wie, że wygra u nas wszystkie biegi długodystansowe. Lecz bezkonkurencyjność nie jest jednoznaczna, z dobremi czasami – z klasą. I musimy stwierdzić ze smutkiem, że Frejer nie zrobił żadnych prawie postępów, że jest biegaczem w mniemaniu Europy, zaledwie miernym. Czas pracować z myślą o większych sukcesach, niż bezkonkurencyjność w Polsce.

Sukcesy Freyera przyczyniły się w sposób znaczący do popularyzacji biegania w Polsce. Janusz Kusociński w książce Od palanta do olimpiady pisał: W 1927-ym otrzymałem zaszczytne miano "robotniczego Freyera". Jak wiadomo Freyer był gwiazdą lekkiej atletyki, stawiano go za wzór początkującym sportsmenom. Marzyłem o spotkaniu z nim, ale los nie spełnił mego marzenia – ile razy chciałem startować, to Freyer nie mógł brać udziału w zawodach – to znów, gdy Freyer był gotów, ja nie mogłem biegać.

Wkrótce polskie obywatelstwo przyjął emigrant z Łotwy Stanisław Petkiewicz, główny rywal Kusocińskiego i jedyny w naszym kraju pogromca słynnego Paavo Nurmiego, wielokrotnego mistrza olimpijskiego i rekordzisty świata. Na początku lat trzydziestych XX wieku mogła więc powstać w Warszawie polska szkoła biegowa. Wzajemna rywalizacja tych trzech, tak wybitnie utalentowanych zawodników mogła przynieść znakomite efekty. Los jednak chciał inaczej.

Pożar dzikowskiego zamku

W drugiej połowie grudnia 1927 r. Freyer przyjechał do rodzinnego Dzikowa. Chciał spędzić z najbliższymi święta Bożego Narodzenia, by następnie udać się na długo oczekiwane, kilkumiesięczne, zagraniczne zgrupowanie będące głównym etapem przygotowań do Igrzysk Olimpijskich w Amsterdamie. Koszt tego przedsięwzięcia miały pokryć składki kibiców, a wymagana kwota uzbierana została błyskawicznie. Nikt nie szczędził pieniędzy dla księcia polskich biegaczy.

21 grudnia o godzinie 2 w nocy w dzikowskim zamku wybuchł pożar. Wszczęto alarm, a mieszkańcy pobliskich zabudowań ruszyli na ratunek. Wśród z nich był również Freyer. Osoby przebywające w zamku bardzo szybko ewakuowano. W płonących wnętrzach pozostały jednak bezcenne dzieła sztuki, a wśród nich manuskrypty Kochanowskiego, Krasińskiego i Mickiewicza. Jak głosi miejscowa legenda, Freyer wiedział, że w bibliotece Tarnowskich, w hebanowej szkatułce przechowywany jest rękopis Pana Tadeusza. Był to podobno jego ukochany poemat, którego obszerne fragmenty znał na pamięć i przy nadarzających się okazjach recytował na spotkaniach towarzyskich. Zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa, Freyer bez wahania rzucił się w ogień, by ratować arcysymbol piśmiennictwa narodowego. Lwowska „Gazeta Poranna” w dramatycznej relacji informowała: Freyer ratował przedewszystkiem zbiory muzealne i biblijoteczne na I pietrze, nie bacząc na groźne niebezpieczeństwo. Kiedy już było rzeczą jasną, że dalsze wchodzenie do sal I. p. grozi niechybną śmiercią, kierujący akcją urzędnicy polecili zaprzestać akcji, jednakże Freyer z okrzykiem: „Jeszcze można dużo uratować”, skoczył na piętro w towarzystwie kilku studentów szkoły tarnobrzeskiej. W tym samym momencie niemal zawaliła się podłoga II. p., gniotąc ośmiu bohaterskich ratowników.

W pożarze zamku zginęło łącznie 11 osób. Polskę spowił kir żałoby. Freyer pochowany został na cmentarzu w Miechocinie (obecnie dzielnica Tarnobrzegu). W chwili tragicznej śmierci miał zaledwie 26 lat. Na jego pogrzebie było kilka tysięcy osób. Kibice przyjechali z najodleglejszych zakątków Polski.

Rękopis Pana Tadeusza cudem ocalał ze straszliwej pożogi

Jak ofiary zamieniają się w mit

Marian Piechal, lewicujący, łódzki poeta, pod koniec 1932 r. opublikował tomik wierszy pt. Garść popiołów. W całości poświęcony był on ofiarom tragicznego pożaru w dzikowskim zamku. Piechal pracował nad zbiorem przez blisko pięć lat, wysiłek jednak nie poszedł na marne – recenzje były znakomite. Dwudziestosiedmioletni poeta uznany został za wschodzącą gwiazdę polskiej literatury. Niestety, nadzieje krytyków okazały się płonne. Do końca życia nie udało mu się już powtórzyć młodzieńczego sukcesu. Być może na przeszkodzie rozwoju talentu stanęło jego zaangażowanie polityczne, które przecież spłaszcza perspektywę widzenia świata. Szczególnie w poezji tego typu tendencje bywają śmiertelnie niebezpieczne.

W agresywnej przedmowie do zbioru Piechal dowodził, że zgromadzone w zamku perły narodowej kultury należą do ludu pracującego, bo tylko dzięki jego ciężkiej pracy familia Tarnowskich miała fundusze na realizacje kosztownej pasji: Za pot zgiętego całe życie grzbietu, za trud spękanych do krwi czarnych rąk chłopów pańszczyźnianych z Dzikowa i okolic gromadził się w ciągu wieków ten skarb kultury na zamku panów Tarnowskich. Słusznie więc tłum rzucił się go bronić jako rzeczy własnej.

Tomik składał się z cyklu epitafiów, poświęconych poszczególnym ofiarom pożaru. Poeta pominął jednak Alfreda Freyera – najbardziej znanego bohatera tragedii. W zamian poświęcił wiersz jego ojcu:

Nie mówił nic, na piersiach jakby lodu kawał
dźwigał i tylko patrzał na mnie tak boleśnie,
tak z przerażenia w słup rozwartymi oczyma,
aż w grozie takiej zastygł, zdrętwiał, aż oniemiał,
aż ręce tak przed sobą zaciśnięte trzymał,
że słychać było kości trzask - lecz łez już nie miał.
We mnie tylko szept niemy wargi jego sine
rzucały jak w daleką przezroczystą przestrzeń,
ażeby dzień następny wrócił z jego synem,
który stał się popiołem, dymem i powietrzem.

Piechal uczynił to oczywiście ze względów ideologicznych. Wybitny sportowiec nie pasował do klasowej koncepcji dziejów, której Piechal był orędownikiem. Pomimo, że Freyer wywodził się z nizin społecznych – jego ojciec był przecież tylko skromnym koniuszym – to dzięki własnemu uporowi wykształcił się i z powodzeniem rozwijał pasje sportową, która zaprowadziła go ku szczytom popularności. Był dowodem na to, że podział klasowy w polskim społeczeństwie nie jest czymś trwałym i determinującym dalsze życie. Poeta wolał jednak ten fakt przemilczeć. Jego poglądy polityczne jeszcze raz wygrały z poezją.

Upamiętnienie

W Tarnobrzegu Alfred Freyer jest patronem szkoły podstawowej, Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji oraz niewielkiej ulicy na obrzeżach miasta. Jego postać przywoływana jest również przez organizatorów Międzynarodowego Biegu Nadwiślańskiego na dystansie 15 km, który organizuje się w Tarnobrzegu już od kilkudziesięciu lat.

Piotr Banasiak